Zjednoczona Republika Tanzanii to sporej wielkości państwo we wschodniej Afryce zamieszkiwane przez ok. 54 mln osób. Państwo w obecnym kształcie działa od 1964 r., kiedy to powstało z połączenia dwóch byłych kolonii brytyjskich, Tanganiki i Zanzibaru — stąd obecna nazwa kraju. Zanzibar przez wieki przechodził z rąk do rąk: był arabski, portugalski, omański, brytyjski… Jedną z pozostałości panowania rodaków Elżbiety II jest to, że tutejsi świetnie mówią po angielsku, co znacznie ułatwia życie turystom. Drugim językiem urzędowym jest suahili. Poza tym różne plemiona posługują się różnymi narzeczami. Miastem stołecznym jest ulokowana w centrum lądu nieduża Dodoma, choć jeszcze niedawno funkcję tę pełnił nadmorski gigant — Dar es Salaam. W skład Tanzanii — oprócz części lądowej, wchodzą też wyspy: przeżywający ostatnio boom Zanzibar oraz mniejsza Pemba. Dominuje tu chrześcijaństwo (choć sporo jest też muzułmanów i wyznawców innych religii), płaci się w szylingach tanzańskich, a przy sobie warto mieć też USD, o czym za chwilę.
Zanim zaczniemy wypatrywać zwierzaków i zachwycać się lazurem morza, musimy się – rzecz jasna – uzbroić w wizę i niezbędne szczepienia. Wizę możemy wyrobić z wyprzedzeniem na stronie Tanzańskiego Departamentu ds. Migracji albo na miejscu na większości przejść granicznych. W obu przypadkach zapłacimy 50 USD. Jeżeli wjeżdżamy do Tanzanii z kraju, w którym występuje żółta febra (np. z Kenii lub Etiopii), niezbędne będzie pokazanie dowodu szczepienia (również, jeżeli mamy tam przesiadkę z ponad 12-godzinnym postojem). Przy podróży bezpośrednio z Europy, takie szczepienie nie będzie wymagane, ale przed wyjazdem do Afryki Subsaharyjskiej zawsze warto skonsultować się z lekarzem medycyny tropikalnej.
Gotowe? To do dzieła 😊 W możliwościach dojazdu do Tanzanii można śmiało przebierać, ale niemal wszystkie połączenia będą się wiązały z przesiadką i długą podróżą. Startujemy zawsze z Portu Lotniczego im. F. Chopina w Warszawie. Najkorzystniejsze loty oferują zwykle linie KLM (z przesiadką w Amsterdamie), Qatar (przez Dohę) oraz Turkish Airlines (przez Stambuł) i dotrzemy nimi na największe lotnisko w Tanzanii – Dar es Salaam (DAR). Ta metropolia jest raczej punktem przesiadkowym niż destynacją samą w sobie. W zależności od planów na zwiedzanie możemy tu złapać lot do Kilimanjaro (JRO), Arushy (bramy do najpiękniejszych parków narodowych), czy też na Zanzibar. Promocyjne ceny lotów do Dar es Salaam zaczynają się już od 2000 zł, Zanzibar to wydatek rzędu 3000 zł. Alternatywą jest przesiadka na prom, który kursuje codziennie 3-4 razy między Dar es Salaam a Stone Town na Zanzibarze lub poszukanie lotów czarterowych bezpośrednio z Polski na Zanzibar, np. TUI lub Rainbow. Z kolei Kilimanjaro i Arusha to już koszt prawie 4000 zł, ale można tam śmiało dojechać autobusem (np. firma Kidia One).
Nieco bardziej budżetową, ale na pewno czasochłonną opcją będzie lot do Nairobi w Kenii. Tam można się przesiąść na busy lub autokary i ok. 5 godzin później (plus poprawka na pole pole) dotrzeć do Arushy. Wybierając takie połączenie warto wiedzieć, że przekraczanie granicy lądowej między Kenią a Tanzanią jest przygodą samą w sobie i może dość długo potrwać. Należy się liczyć z tym, że pracownicy przejścia granicznego dość spontanicznie ustalają wysokość obowiązkowych opłat, a doświadczenie będzie pogłębiała obecność licznych, bardzo przebojowych masajskich handlarek.
Kiedy najlepiej wybrać się do Tanzanii? Sezon trwa niemal cały rok. Teoretycznie od kwietnia do maja i od października do listopada trwają odpowiednio duża i mała pora deszczowa, ale w ostatnich latach zmiany klimatyczne mocno zaburzyły ten cykl i pogoda nie działa już jak na zawołanie. Od listopada do marca temperatury są najwyższe.
Już przed pierwszą wizytą w kantorze warto sobie przygotować pojemny portfel na tanzańskie szylingi. Najwygodniej będzie wymienić dolary amerykańskie, przy czym należy koniecznie zwrócić uwagę, żeby banknoty, które zabieramy ze sobą do Tanzanii, były z możliwie najnowszego rocznika: w związku z dość popularnymi fałszerstwami pieniędzy, waluta amerykańska wydana przed 2013 nie jest przyjmowana (stan na 2022 rok).
Za usługi turystyczne, takie jak safari, czy trekkingi oraz niektóre hotele będziemy płacić w dolarach, dlatego wyruszając w podróż do Tanzanii trzeba mieć przy sobie też trochę banknotów USD.
Oczywiście zawartość bagażu zawsze będzie zależeć od długości i typu wyjazdu, ale jeżeli jednym z punktów programu jest safari, z całą pewnością przydadzą się:
Jeśli w planach masz wspinaczkę na szczyty Kilimandżaro lub Mount Meru, na pewno już wiesz, że Twoja lista rzeczy do spakowania będzie zdecydowanie dłuższa i mocno profesjonalna 😊.
Wiele osób wybierających się w podróż do Tanzanii lub w ogóle na Czarny Ląd zadaje sobie pytanie o bezpieczeństwo. Tanzania jest bezpiecznym krajem, ale jak wszędzie indziej, dobrze mieć świadomość obecności kieszonkowców. Zdecydowanie większą uwagę w kwestiach bezpieczeństwa należy poświęcić zwierzakom. Do dzikich zwierząt nigdy nie zbliżamy się na mniej niż 50-100 metrów (w zależności od gatunku) i jeżeli zauważymy, że zwierzę zwraca na nas uwagę, należy się wycofać. Spacerując pośród zwierzaków, lepiej jest mieć zwarty bagaż i trzymać go zawsze przy sobie – najbardziej znanymi kieszonkowcami są małpy.
W Tanzanii jesteśmy mzungu. To zupełnie neutralne określenie na białego turystę i będą tak do nas wołać dzieci, sprzedawcy na targu, taksówkarze, a ceny podawane mzungu są zawsze o kilkadziesiąt procent wyższe. To właściwie nic nie szkodzi, bo i tak będziemy się o wszystko targować (bez tego zakupy się nie liczą!), tyle tylko, że zaczynamy od wyższego pułapu. Pamiętajmy też, że targowanie targowaniem, ale na koniec koniecznie za wszelkie usługi należy zostawić napiwek w wysokości około 10%. Często zdarza się, że miejscowi zaczynają pomagać bez pytania – np. prowadzić za rękę po targu, układać bagaże w autobusie. To jest ich praca i za swoje usługi będą oczekiwać zapłaty, toteż jeżeli nie chcemy z nich korzystać, koniecznie zaznaczmy to jasno na samym początku znajomości.
Nie da się rozmawiać o wakacjach w Tanzanii nie poruszając tematu świadomego podróżowania. Na pewno niejednokrotnie spotkamy się tu z prośbami o wsparcie społeczności, o cukierki, czy – bardziej bezpośrednio – o dolary. Bezdyskusyjnie, najlepszym sposobem na pomaganie miejscowym jest robienie zakupów na miejscu i wspieranie przedsiębiorczości, a nasze dary, mimo że są dawne z dobroci serca, często przynoszą więcej problemów niż pożytku. Serdecznie polecam przed wyjazdem doinformować się w tej kwestii, np. za pomocą tego krótkiego filmu:
Przepastne tereny, potężne góry, dżungle i sawanny, dzikie źródła i wodospady, plantacje kawy wciśnięte między bananowce, ponad 150 różnych plemion, a każde z nich o niezwykłej kulturze, ciągnące się kilometrami plaże… Około 30% terytorium Tanzanii to tereny chronione, dom tysięcy słoni, setek lwów, dziesiątek nosorożców. Możemy tam spotkać jednego dnia całą Wielką Piątkę (określenie na pięć wielkich afrykańskich ssaków, które w czasach kolonialnych przynosiły myśliwym największe zyski: lwa, słonia afrykańskiego, bawoła afrykańskiego, nosorożca czarnego i lamparta. Aktualnie polujemy na nie oczywiście tylko z aparatem), ale każdy zwierzak, od modliszki przez surykatkę po flaminga, będzie nas cieszył równie mocno. Możemy jechać poboczem i dać się wyprzedzić zebrze, wypatrywać w trawie sterczącego jak antena ogona pumby, dać się zahipnotyzować aksamitnym cętkom jaguara, o ile będzie się nam chciał pokazać, no bo w końcu safari to nie ZOO. O sięgających horyzontu połaciach Serengeti, największego parku narodowego Tanzanii, Ryszard Kapuściński pisał, że tak właśnie musiał wyglądać świat przed człowiekiem. Moim prywatnym numerem 1 jest krater Ngorongoro – miejsce, gdzie Słońce, Energia, Natura i Przestrzeń chwytają się za ręce i tańczą.
Habari gani, mzuri sana… Ta piosenka będzie Ci towarzyszyć przez cały pobyt, Tanzańczycy witają przyjezdnych radośnie, w nos wwiercają się aromaty przypraw wymieszane z pyłem, poboczem wleką się krowy, a za nimi grupka masajskich chłopaków. Siadamy w przydrożnej knajpce i chłodząc się piwem marki Kilimanjaro, zanurzamy palce w kurczaku kuku makange podanym z sycącą kukurydzianą ugali i mchichą, od dzisiaj Twoją nową ulubioną zieleniną. Obok dań z kurczaka polecam też ryby i sałatki, a na Zanzibarze owoce morza, przestrzegam natomiast przed wołowiną – krowy są chude i jedzą to, co znajdą, niestety odbija się to na jakości mięsa.
A jak już się przecioramy przez potężne górskie trekkingi i odwiedzimy dwa, a może i trzy parki narodowe, zachwycimy się przyrodą i spędzimy trochę czasu, poznając życie miejscowych plemion (najczęściej takie odwiedziny organizują wioski Masajów, ale na nich się tanzańska różnorodność nie kończy), warto ostatnie dni wakacji spędzić wędrując z kokosem w dłoni po plażach Zanzibaru. Zanzibar stał się w pandemicznych latach mekką turystyczną, ale obiecuję, wystarczy wyjść poza hotel i łatwo znajdziemy swoją prywatną palmę i stragan pokryty strzechą z najlepszym awokado i mango świata.
Karibu Tanzania! Hakuna matata!