Plan był prosty. Unijny Certyfikat Covid miał umożliwić swobodne przemieszczanie się osobom zaszczepionym między państwami wspólnoty. Certyfikat gwarantował, że jego posiadacz jest zaszczepiony obiema dawkami, a tym samym nie jest nosicielem wirusa. Dokument wydany w jednym kraju miał obowiązywać w pozostałych państwach, których władze zaaprobowały pomysł UE. Paszport był ukłonem w stronę branż lotniczej i turystycznej, które poniosły spore straty w związku z pandemią. Mobilny lub papierowy certyfikat dawał nadzieję na wzrost zainteresowania ofertą linii lotniczych i miał podwyższyć statystyki ruchu lotniczego na Starym Kontynencie. Dokument, którego ważność wynosi 12 miesięcy, zaczął obowiązywać od początku lipca. Niestety, w wielu portach lotniczych jego debiut okazał się falstartem, powodując bałagan i dezinformację, co przełożyło się na dłuższy czas odprawy, kolejki oraz uzasadnione zdenerwowanie po stronie turystów, przewoźników i zarządców lotnisk.
Pierwsze dni lipca w wielu portach lotniczych upłynęły pod znakiem napięcia. Źródłem problemu jest brak spójności jeśli chodzi o weryfikowanie certyfikatów. Nie wszystkie lotniska zdążyły się zaopatrzyć w czytniki kodów QR. Przekłada się to na przedłużenie jednostokowego czasu odprawy do ok. 12 min. (5 razy dłużej niż zwykle). William Walsh, szef IATA (Międzynarodowego Stowarzyszenia Przewoźników Powietrznych) obawia się, że gdy ruch na lotniskach wróci do poziomu 75% z 2019 r., to pasażerowie czekający na odprawę mogą spędzić przed bramkami nawet sześć godzin.
Pozostaje mieć nadzieję, że ten czarny scenariusz jest jedynie złą wróżbą, a z biegiem kolejnych tygodni sytuacja zostanie usprawniona i ujednolicona. W interesie wszystkich stron – linii lotniczych, zarządców lotnisk, firm obsługujących lotniska, międzynarodowych organizacji reprezentujących przewoźników, władz UE, a przede wszystkim turystów – jest to, by Unijny Certyfikat Covid spełniał swoją rolę, czyli zachęcał ludzi do latania. Paradoksalnie, obecne kolejki mogą dawać odwrotny efekt i działać odstraszająco. Falstart certyfikatu jest kolejnym przykładem na to, że nawet najlepsze intencje pomysłodawców mogą okazać się fiaskiem, gdy w ślad za nimi nie podążają konkretne regulacje, procedury i narzędzia.