Zacznijmy od podstawowej kwestii: gdzie są Pireneje? W ramach powtórki z geografii przypomnijmy, że Pireneje na mapie znajdują się na granicy Europy kontynentalnej i półwyspu Iberyjskiego. Jest to trzecie co do wysokości pasmo górskie na Starym Kontynencie. Łańcuch górski mieści się w granicach trzech Państw: Andory, Hiszpanii i Francji. Moje doświadczenia obejmują wycieczkę od części francuskiej.
Pomysł na trekking w Pirenejach zrodził się w poprzednim sezonie, kiedy wertowałem wyszukiwarkę lotów w poszukiwaniu atrakcyjnych dla kieszeni połączeń między Francją a Polską. Tak trafiłem na tanie loty między Krakowem a Lourdes. Oferujący je Ryanair rzadko chwali się w swoich materiałach promocyjnych tym połączeniem, może dlatego, że południowy zachód ojczyzny Napoleona nie należy do najbardziej malowniczych regionów we Francji. Nie zmienia to jednak faktu, że lotnisko od wejścia na pirenejskie szlaki dzieli niespełna 50 km, co jest dla miłośników górskich wędrówek argumentem ważniejszym niż wszystkie zabytki Paryża, Lyonu, Tuluzy czy Bordeaux razem wzięte. Szybko opracowałem sposób na dostanie się z lotniska na szlak (opisuję go poniżej), zarezerwowałem bilety i podjąłem decyzję, że kolejny urlop rozpocznę w górach.
W sezonie letnim Ryanair lata z Krakowa do Lourdes dwa razy w tygodniu – w środy i niedziele. W te same dni odbywają się loty w przeciwnym kierunku – do grodu Kraka. Bilet w jedną stronę może wynieść nas mnie niż 100 zł. Jeśli mamy na celu pirenejskie szlaki to z pewnością przyda nam się większy plecak, czyli dodatkowo płatny bagaż pokładowy. Jeżeli chcemy nocować w namiocie, to zapewne nie obejdzie się bez bagażu rejestrowanego. Nie zmienia to jednak faktu, że bilety lotnicze w obie strony, w zależności od wykupionego bagażu, mogą kosztować nas ok. 300 – 400 zł, co wydaje się być bardzo uczciwą ceną za pokonanie takiego odcinka i świadomość, że już za chwilę czekają na nas Pireneje szlaki, widoki i ciekawi ludzie na trasie.
Jednym z głównych atutów Kraków Balice Airport jest dobre skomunikowanie lotniska z centrum stolicy Małopolski. Przejazd pociągiem (linia SKA1) między portem lotniczym a dworcem głównym trwa raptem 20 min, a bilet normalny kosztuje 12 zł. Jeszcze mniej zapłacimy za podróż autobusem miejskim (linie 208, 209, 252, oraz nocna: 902). Stosunkowo tanio jest także po stronie francuskiej. Z lotniska Tarbes-Lourdes-Pyrénées do miasta Lourdes lub Tarbes (lotnisko LED mieści się mniej więcej w połowie drogi między tymi miastami) dojedziemy autobusem za 3 euro. Bilet do kupienia u kierowcy, a rozkład jazdy autobusu dostępny jest na stronie lotniska. Rekomenduję jego dokładne przestudiowanie przed rezerwacją lotu, a w razie wątpliwości kontakt mailowy z personelem lotniska. W sezonie letnim działa też dodatkowa linia łącząca port lotniczy z Lourdes. Alternatywą jest wypożyczenie samochodu na lotnisku, ale ten będzie stygł, gdy my będziemy zdobywać szczyty. Rozwiązaniem dla majętnych jest taksówka, a opcją dla odważnych autostop.
Nie jest to jeden z tych portów lotniczych, na których nie będziemy chcieli sobie zrobić zdjęcia na Instagrama. Lotnisko T-L-P na tle dużych europejskich portów lotniczych jest jak dziecko z rodziny wielodzietnej, takiej sprzed epoki 500+, na wycieczce szkolnej z jedynakami z prywatnej podstawówki. Najlepszą jego wizytówką jest ta skromna witryna internetowa. Jeśli ktoś planuje przybyć na lotnisko na długo przed wylotem, by przyjemnie spędzić tu czas, buszując między kawiarniami i sklepami, to spieszę wyprowadzić go z błędu. LED służy do lądowania i startowania, a nie do spędzania tu czasu. Lotnisko ma niewielkie rozmiary i obsługuje jedynie połączenia z kilkoma miastami w Europie. Tym bardziej musimy się cieszyć, że jest wśród nich Kraków. Kameralna atmosfera ma swoje wady i zalety: ograniczona liczba sklepów i restauracji w zamian za mniejszy zgiełk na lotnisku i tanie dojazdy do pobliskich miejscowości. To, że trudno tu o przepych czy wielkomiejskie wrażenie nie znaczy, że coś tu nie działa jak należy, zgodnie z grafikiem lotów, rozkładami jazdy i procedurami bezpieczeństwa. Lotnisko Tarbes-Lourdes-Pyrénées nie razi przepychem, ale spełnia swoje podstawowe funkcje.
Zanim ruszymy na szlak, sprawdźmy, co słychać w dwóch największych miastach w okolicy. Książkowe przewodniki wspominają o nich zdawkowo, a zdecydowanie słynniejsze z uwagi na miejsce kultu jest Lourdes. Mnie oba miejsca nie powaliły, a Lourdes nawet zirytowało z uwagi na ilość pielgrzymów i tumult, który generują pątnicy. Lourdes to miasto, w którym o w XIX wieku objawiała się Matka Boża. Gdyby mama Chrystusa pojawiła się tam dziś po raz kolejny, zapewne pozostałaby niezauważona w tłumie ludzi, tandetnych pamiątek, drugorzędnych hoteli i trzeciorzędnych knajp. Miasto, w którego centrum mieści się bazylika, jest zawłaszczone przez turystów i kiczowaty przemysł pielgrzymkowy. Potrzeba naprawdę sporo wiary, by dostrzec w tym wszystkim świętość. W sezonie letnim jest tam bardzo ciasno, także za sprawą naszych rodaków, a sacrum zdecydowanie przegrywa z profanum. Nie przepadam za stadnymi doznaniami jeśli chodzi o wiarę, dlatego w Lourdes będę już co najwyżej przejazdem. Podobnie w Tarbes, któremu poświęciłem 5 godzin na zwiedzanie, czyli o jakieś 4 za dużo. Śródmieście można obejść spokojnym krokiem (warto przyjrzeć się siedzibie merostwa i stadninie Les Haras), a jeśli Tarbes będzie dla nas jedynie miejscowością tranzytową, to nasze doświadczenia z podróży do Francji nie zubożeją. Atutem Tarbes jest to, że w tym mieście zatrzymują się autokary międzymiastowe, którymi możemy trafić m.in. do Tuluzy czy hiszpańskiego Bilbao.
Wróćmy do organizacji trekkingu w Pirenejach. Lądując na lotnisku LED kierujemy się autobusem do Lourdes (przystanek – dworzec kolejowy), gdzie czeka na nas przesiadka na kolejny autobus. Będzie to linia 941. Tym autobusem dojeżdżamy do Pierrefitte-Nestalas, by tam przesiąść się w autobus Maligne Des Graves, jadący do Gavarnie. Ten kurs autobusowy kosztował mnie ok. 2 Euro. Bilety kupuje się u kierowcy, a lokalne busy nie są specjalnie oblegane. Gavarnie to niewielka, turystyczna wioska, w której kończy się ruch drogowy i zaczyna się wiele trekkingowych tras. To tu właśnie zmierza sporo turystów, choć włóczęgę po pirenejskich szlakach można też zacząć w innych miejscowościach: Luz-Saint-Sauveur, Cauterets, Bareges lub Gedre. W Gavarnie działa sprawne biuro informacji turystycznej (bardzo polecam kontakt mailowy w celu uzyskania aktualnych informacji o szlakach, schroniskach i wskazówkach logistycznych), restauracje oraz sklepy, w których można nabyć mapę. Wioska ma też inny atut: z tutejszego przystanku autobusowego lub parkingu z łatwością można dotrzeć do zapierającego dech w piersiach (przy dobrej pogodzie) Cirque de Gavarnie. Majestatyczny cyrk przyciąga wielu turystów, którzy mogą załapać się na imponujące widoki bez konieczności wspinaczki. Spacer z wioski do Cirque do Gavarnie zajmuje ok. 60 min. i nie wiąże się pokonywaniem dużych przewyższeń. Z łatwością mogą tam dotrzeć osoby z nieolimpijską kondycją.
Zacznijmy od tych drugich. W obszarze Gavarnie, w którym ja się poruszałem, działa kilka schronisk (publicznych – coś a’la nasze PTTK oraz prywatnych). Przed wyruszeniem na szlak warto sprawdzić odległości między nimi i zaplanować noclegi. Schroniska nie są duże, a w sezonie letnim bez rezerwacji mailowej może zabraknąć dla nas miejsca. Cena? Nocleg w Refugio des Espuguettes na pryczy z innymi turystami, we własnym śpiworze, kosztował mnie 15 Euro (bez prysznica i pożywienia). Za kolejny, w prywatnym schronisku, z prysznicem i ciepłą kolacją z gospodarzami, zapłaciłem 30 Euro. Większą elastyczność mają osoby podróżujące z namiotem – mogą spać na dziko (o to, czy jest to legalne, warto zapytać mailowo w informacji turystycznej – przyznam, że nie wiem) lub rozbijać namiot przy schronisku i korzystać z ich zaplecza kuchennego i sanitarnego. Warto wziąć też poprawkę na fakt, że różne budynki na podstawowych mapach oznaczone są jako Refugio. W praktyce te obiekty nie są porównywalne – jeden może być murowanym schroniskiem z kuchnią, jadalnią i kilkoma pokojami, inny drewnianą chatką o powierzchni 9 m2.
Podsumowując: baza noclegowa istnieje, ale przed rozpoczęciem operacji: „trekking Pireneje wysokie” warto zaplanować sobie kolejne miejsca do snu.
Wróćmy na szlaki. Gavarnie jest doskonałą bazą wypadową w kilku kierunkach. Trafiamy tu m.in. na szlak GR 10, czyli główną trasę w tym regionie. GR 10 prowadzi nas w kierunki lodowca Vignemale (najwyższy szczyt Pirenejów francuskich) oraz liczącego sobie 3032 m n.p.m. Petit Vignemale. Alternatywą dla GR 10 jest np. droga na wschód przez schronisko Des Espuguettes w kierunku Astazu Chicot lub trasa na południe, na stronę hiszpańską przez Bramę Rolanda – gdzie czekają na nas najwyższy szczyt w Pirenejach Pic d’Aneto i trzeci co do wielkości Monte Perdido. Poza tym cała masa mniej popularnych i mniej stromych (i słabiej oznaczonych) szlaków z widokami na cudne jeziora. Mimo tego, że nie jest to tak skala doznań co trekking w Himalajach, to wierzcie mi — jest w czym wybierać!
Podróż w góry mieszczące się na pograniczu Hiszpanii i Francji oferuje spory potencjał dla miłośników górskich wędrówek. Jak się okazuje, łatwo tam dostać się także z polskich lotnisk, a bilety lotnicze do Loureds można upolować w naprawdę przystępnych cenach. Transport publiczny po stronie francuskiej jest przyzwoicie rozwinięty i tani – bez problemu za kilka Euro możemy się dostać na start spektakularnych szlaków. Jeśli tylko pogoda dopisze, możemy nakarmić nasze oczy niezapomnianymi widokami, a konto na IG zdjęciami, które będą same się lajkowały. Aby tak się jednak stało, warto zadbać o bezpieczeństwo. Mówimy o szczytach mających nawet 3000 m n.p.m., a tam sprzęt trekkingowy z prawdziwego zdarzenia, przekąski na trekking w górach, solidna mapa (najlepiej niebieska z wydawnictwa IGN – trudno dostać ją w Polsce, dużo łatwiej kupić na miejscu) i nawigacja GPS są jak najbardziej wskazane. Warto też zadbać o ubezpieczenie turystyczne pokrywające wypady w góry i koszty akcji ratowniczej.